Skip to main content

Moving on

9 października 2017

Lunatic Soul „Fractured” to nie jest płyta na wieczór.

To nie jest album do kontemplacji z kieliszkiem wina, zgaszonym światłem lub zamkniętymi oczami. Kiedy jesteś rozbity, kiedy Twój świat pęka i rozpada się na kawałki zaczynasz się miotać, zaczynasz być nerwowy, zaczynasz być niepewny, zaczynasz się bać, mieć przyśpieszone tętno i oddech. Czasami pojawiają się przerwy, uspokajasz się, ale tak naprawdę wciąż biegniesz i nie możesz się zatrzymać. Ten puls, to miotanie się, te ostre fragmenty są wszędzie na tej płycie, czasami zaokrąglone melodiami, pianinem, gitarą akustyczną czy orkiestrą symfoniczną, ale stan który przeważnie Ci towarzyszy jest niczym solo saksofonu w końcówce „A Thousand Shards of Heaven” czy motoryczny rytm perkusyjny w „Moving On”.

To nie miała być liryczna podróż w stylu „Impressions” czy „Walking on a Flashlight Beam”, to nie miała być piękna podróż w zaświaty z mrocznego czarno-białego dyptyku. Płyta miała być połączeniem kawałków rozbitego szkła z melancholią. Taki jest „Fractured”, taki jest nowy Lunatic Soul.

Dla tych, którzy do tej pory przy Lunatic Soul „odpływali”, płyta może wydać się męcząca i natarczywa, dużo rytmiki, loopów, cięć. Prawda jest jednak taka, że bliżej tej płycie do rocka niż ambientu. Bliżej jej do dnia niż do nocy. Bo „Fractured” to album przy którym nie powinniśmy zasypiać tylko się budzić i chcieć zostawić za sobą wszystko, co złe.

wideo Oskar Szramka